Wywiad dla Super Expressu.

Edyta udzieliła obszernego wywiadu dla SE. Wspomniała m.in o swoim związku, o Robercie Kozyrze i udziale w teleturnieju muzycznym Tak To Lec...

Edyta udzieliła obszernego wywiadu dla SE. Wspomniała m.in o swoim związku, o Robercie Kozyrze i udziale w teleturnieju muzycznym Tak To Leciało!

"Super Express": - Dawno nie występowała pani w telewizyjnym show. Dlaczego wybrała pani akurat "Tak to leciało"?
Edyta Górniak: - Było to dla mnie wyzwanie, ale i radość. Byłam również nieco onieśmielona, ponieważ niewielka, bo zaledwie półtorametrowa odległość dzieliła mnie od siedzącej publiczności. Jestem przyzwyczajona jednak do większych aren, amfiteatrów, więc to, że ludzie otaczali mnie dosłownie ze wszystkich stron, widząc jak na dłoni każdy mój oddech, strach, skupienie czy chwile zamyślenia, odbierało mi pewien komfort. To są minimalne intymności, które zwykle zostają za kulisami. "Tak to leciało" ma nieczęsto spotykaną, mocno pozytywną atmosferę. To pozwoliło mi szybciej się oswoić. Publiczność była wspaniała!
- Wydawało mi się, że w miarę rozwoju kariery, takie rzeczy przestają robić wrażenie...
- To kwestia wypracowanych indywidualnie zasad i potrzeb. Artyści, tacy jak na przykład Michał Bajor, cenią sobie kameralne teatry i bezpośredni, wręcz wzrokowy kontakt ze swoim widzem. Ja z kolei bardzo rzadko przyjmuję zaproszenia koncertowe od klubów, właśnie ze względu na zbyt dużą intymność. Bliskość z publicznością lubię budować innymi środkami. I to traktuję jako ulubione wyzwanie. Jak dać poczucie komuś, kto siedzi w ostatnim rzędzie, że śpiewam właśnie dla niego.
- Dlaczego bała się pani, że podczas programu trafi na utwór Justyny Steczkowskiej?
- Ona ma bardzo dużo niesamowicie kobiecych piosenek w swoim repertuarze, ale nie pamiętam ich na tyle, aby uzupełnić pełne frazy tekstu.
- Pani Edyto, czym kierowała się pani przy wyborze fundacji, na którą zostanie przekazana nagroda, jaką uda się wśpiewać w "Tak to leciało"?
- Długo zastanawiałam się nad wyborem. Jest ogromnie dużo potrzebujących. Nie tylko ludzi przecież, ale i zwierząt, również środowisko, które każdego dnia ulega degradacji, wymaga opieki i pielęgnacji. Pytałam produkcję, czy istnieje w regulaminie ustępstwo, które pozwoliłby mi podzielić wygraną między kilka instytucji. Niestety, regulamin tego zabrania. Tak więc zdecydowałam się na fundację pani Ewy Błaszczyk "Akogo?", która w przyszłym roku obchodzi swoje 10-lecie. Uważam, że szczególnie wspierać należy tych, którzy z tak obciążających traum życiowych wyciągają siłę, z której potem budują i dają innym nadzieję.
- Pani Ewa walczy o zdrowie swojej córki...
- Tak naprawdę walczy o wszystkie dzieci. Życzę jej tego, aby rzeczywiście w przyszłym roku udało się otworzyć klinikę "Budzik". Dokładnie dekady potrzebował ten pomysł, aby stać się rzeczywistością. Bardzo chętnie pojawię się na jej otwarciu.
- Powiedziała pani, że chętnie odwiedzi oddziały, aby budzić śpiewem pacjentów. Czy zdarza się pani odwiedzać szpitale, choć chwalenie się tym nie jest zbyt popularne wśród gwiazd.
- No więc niestety jest popularne. Zawsze, kiedy ja słyszę to pytanie, powstaje dylemat - odpowiedzieć prawdę czy nie? Wszystko, co powiem, może zostać odebrane przecież dwojako. Staram się robić różne rzeczy, ale w sposób niekrzykliwy. Lub jeśli chcę zwrócić szerszą uwagę ludzi na jakiś temat, to poprzez takie programy jak "Tak to leciało". Niezależnie po Internecie i tak krążą pewnie fotografie z Allanem, którego zabieram w różne szokujące dla niego miejsca. Chciałabym, żeby mój syn, przy swoim mocnym charakterze, uwrażliwiał się na świat. Żeby przy tym, ile dostaje od mamy, ile dobroci i ile możliwości rozwoju, podróży, żeby wiedział i pamiętał o tym, że istnieje też inny świat. Dlatego w dyskrecji zabieram go w takie miejsca, w których może zobaczyć, jak również może wyglądać życie. Tak samo zrobiłam podczas naszej podróży do Afryki w tym roku. Cieszę się, że zobaczył, jak dzieci w jego wieku pracują, żeby pomóc rodzicom w gospodarstwie. Jak myją ręce na ulicy, a nie w umywalce, jak nie mają opatrunków, jakie noszą ubrania itd. To jest widok często przerażający, ale uważam, że takie wstrząsy są dzieciom potrzebne. Im wcześniej uwrażliwi się dzieci na świat, tym lepiej one go zrozumieją, nauczą się widzieć i na niego reagować. Wiem, że są mamy, które myślą raczej o tym, jak uchronić swoje dzieci od tego, by nie widziały tragedii ludzkich. Ja uważam dokładnie odwrotnie.
- Przyznała pani, że sama pokieruje swoją karierą. Jednak co jakiś czas pojawiają się chętni na to stanowisko...
- Nie jestem zainteresowana współpracą z żadnym z menedżerów w Polsce. Tego jestem pewna. Doświadczenia, jakie zebrałam, poddały mi ten temat do pełnego przemyślenia i przyniosły ostateczne wnioski. Jeśli kiedykolwiek miałabym zaprosić kogoś do współpracy i powierzyć rolę menedżera, czyli osoby, która będzie reprezentowała moje interesy i moje intencje, to wyłącznie poza granicami kraju. W Polsce nie znam osoby, która potrafiłaby rozumieć swojego artystę, która jednocześnie miałaby absolutnie czyste intencje, która miałaby ambicje budować coś wspólnie z artystą, a nie wyłącznie siebie na artyście. Która panowałaby nad ilością pracy i która traktowałaby tę pracę partnersko. Dopóki takich ludzi nie spotkam, a mam nadzieję, że spotkam ich na świecie, nie wyobrażam sobie zaproszenia kogokolwiek do przyjęcia tak odpowiedzialnej funkcji. Prowadzę swoją firmę i lubię to robić. Dziś to ja decyduję o jakości i tempie działań. Nikt dotąd nie potrafił w sposób właściwy reprezentować moich interesów poza pierwszym menedżerem - Wiktorem Kubiakiem, dzięki któremu już jako 19-latka występowałam na Broadwayu i który doprowadził do podpisania kontraktu światowego. To był jedyny menedżer, który rozumiał swoją rolę. Jego jedyną ambicją było, aby dać światu artystę.
- A Robert Kozyra? Ponoć złożyła mu pani propozycję pracy?
- A tak, słyszałam o tym, że podobno dał mi kosza. Rzeczywiście kiedyś, kiedy zwolniono Roberta Kozyrę z Radia Zet, zapytałam go, puszczając oko, czy teraz, kiedy jest bezrobotny, może chce zostać moim menedżerem. Zadzwoniłam wtedy, bo było mi Roberta tak zwyczajnie po ludzku żal. Znam go wiele lat i pomyślałam, że dla kogoś, kto miał tak wielką pasję i poczucie władzy i żył nimi przez 15 lat, odebranie mu wszystkiego, co kochał, musiało wiązać się z ogromnym strachem, stresem i z poczuciem osamotnienia. Zadzwoniłam do niego z życzliwości i zwykłej troski, pytając, jak się czuje w tej nowej sytuacji. Nie przedstawiłam mu kontraktu do wglądu z zapytaniem, czy interesuje go konkretna posada, po prostu zażartowałam. Więc jeśli dzisiaj chwali się tym, że dał mi kosza, że odmówił, bo nie chciałby nosić moich sukienek do pralni, jak złośliwie powiedział, to jest dosyć przykre. Nie rozumiem, dlaczego po kilku już latach nagle się do tego odnosi i zmienia wagę tej żartobliwej sytuacji. Wtedy bardzo szczerze mu współczułam, dziś też jest mi go żal, ale już z innego powodu. Życzę Robertowi, aby udało mu się zapracować na swoją własną wartość tak, aby nie musiał zapożyczać nazwisk z pierwszych stron gazet do autopromocji. Trzymam za niego kciuki.
- Chyba przewrotnie łączy to panią i Dodę, łatwo ogrzać się w waszym blasku...
- Jest jakoś rzeczywiście tak, że jeśli ktoś chce zwrócić na siebie uwagę, wystarczy powiedzieć w wywiadzie, że spotykał się z Ewą, która miała chłopaka, który kiedyś spotykał się na kawie z Edytą Górniak. Przywykłam do tego absurdu. Dziwię się jedynie, że robi to Robert, bo miałam o nim trochę inne zdanie. Kiedy był szefem radia, wszyscy się z nim liczyli i nagle to się skończyło. Ludzie, którzy go otaczali, to byli ludzie, którzy się go bali lub którzy od niego zależeli, więc w momencie, w którym został zwolniony, musiał czuć się bardzo samotny. Dlatego do niego zadzwoniłam. I kiedy wykręcałam jego numer, nie zważałam na to, ilu artystów w Polsce zniechęcił do pracy twórczej, ilu bezmyślnie obraził. Nie zważałam również na to, że kiedy był szefem Radia Zet, moje piosenki w tym radiu nie były emitowane. Mimo tego wszystkiego, zrobiło mi się go wtedy ogromnie żal. Nie wyobrażam sobie, co znaczy stracić tak wielką pasję, nie mając na to wpływu.
- Czy związek z Piotrem Schrammem ma szanse poprowadzić panią przed ołtarz drugi raz?
- Wydaje mi się, że małżeństwo jest takim rodzajem relacji, która się po prostu nie sprawdza. Nie znalazłam odpowiedzi na pytanie, co w relacji małżeństwo może zmienić "na lepsze". Żyjemy też w zupełnie innych czasach niż nasi dziadkowie, zupełnie inne symbole nas łączą. Z założenia przysięga małżeńska jest kłamliwa, bo jaką możemy mieć pewność, że za 10 lat będziemy czuli to samo co dziś? Na przestrzeni lat ludzie się zmieniają, idą przez życie w różnym tempie. Jedni się rozwijają, drudzy nie, wtedy automatycznie rozchodzą się ich drogi.
- Ale przecież w przysiędze nie ma mowy o tym, że zawsze musi być tak samo. Przez lata miłość ewoluuje razem z nami, zmieniamy się my, uczucie, które łączy dwójkę ludzi...
- Tak, ma pan rację. Miłość powinna umacniać się w przyjaźni i wzajemnym szacunku. Niektórym się to nadal udaje. Jednak dla większości to nieosiągalne. Przy tym, ilu bodźcom i presjom dzisiaj ulegamy, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, jest to wręcz nienaturalne, aby trwać przy sobie, niezmiennie na przestrzeni 50 lat. Trzeba rozumieć, że zmieniło się zbyt wiele czynników wokół nas. Trzeba przyjąć też z pokorą, że życie jest podróżą. Jeśli mamy szczęście, ktoś właściwy dla naszej duszy wsiądzie do tego samego przedziału.
 Adik

0 komentarze

Flickr Images